- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Aleja kota Bonifacego
Pon 04 Sty 2016, 03:28
Aleja wiedzie wprost na rynek. Przez cały rok jest tu spory ruch, bo sławne marki uznały to miejsce za dobre do prowadzenia interesów. Po obydwu stronach brukowanej jezdni ciągnie się szereg zadbanych, pstrokatych witryn, znajdziesz tu wszystko, czego potrzebujesz: od słodkości, przez sprzęt elektroniczny po ubrania. W lato na chodnik wystawiane są stoliki, w zimę zaś choinki i inne świąteczne ozdoby.
Tego dnia Sverre utwierdził się w przekonaniu, że poniedziałek to dzień przeklęty przez lewe jajco szatana. Piątek trzynastego przy tym to pikuś! Parę godzin temu prawie zostały zdemaskowane jego powiązania z Insomnium, a przed tragedią uchronił go kolega z pracy. Jasne, był wdzięczny, ale i tak nie mógł szczerze przyznać, że jego duma nie ucierpiała. Na domiar złego, świadkiem całej farsy była wcale–nie–prostytutka, która pojawiła się w Instytucie Badawczym znikąd i wylała sobie na dekolt (i na najbliższe otoczenie) butelkę szampana. Później Sverre także się nie nudził, bo jakiś cudem – chyba przez szok – zgodził się pojechać do domu pana badacza, prawie się z nim pobił, myślał, że zostanie zamordowany, a na zgodę dostał narkotyk domowej roboty i o mały włos nie wrócił do domu taksówką.
Nie! Dość, starczy! Jeszcze raz posłucha tej piosenki i będą go z kaftanem bezpieczeństwa po mieście ganiać. Naprawdę musiało być źle, skoro jedna z ulubionych piosenek działała mu na nerwy. Z drugiej strony miał cichą nadzieję, że wyczerpał limit pecha na najbliższy rok, a może dłużej. Przydałby mu się urlop. Tak, za parę minut będzie w Instytucie. Złoży wniosek, wróci do domu, odeśpi stres, a potem poważnie zastanowi się, czy powinien pracować na takim stanowisku.
Z drugiej strony bał się mieszać i zwracać na siebie uwagę. Skoro do tej pory nikt go nie złapał, to może rozeszło się po kościach? Ech, naprawdę winny jest koledze coś odlotowego. O proszę. Kilka pozytywnych myśli i już zaczynało się lepiej układać. Zrównał się z jedną z głównych uliczek akurat w takim momencie, że nie musiał długo czekać na zmianę świateł. Jak on lubił ten ryneczek: oryginalne budynki, czystość, dobra organizacja i smakowite zapachy płynące z niezliczonych restauracji i kawiarni. Wmieszał się w tłum przechodniów, na moment spuszczając wzrok i sprawnie owijając słuchawki wokół telefonu. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by w porę nie wyminął idącego z naprzeciwka mężczyzny z kawą. Syknął i rzucił sążną kurwą w stronę nieznajomego, jednocześnie starając się otrzepać z dłoni i telefonu gorący napój, który chlusnął radośnie z papierowego kubka wprost na niego. Niech piekło pochłonie rynek wraz z jego kawiarniami! Jeszcze zrozumiałby, gdyby sprawca przyjął wypadek na klatę i pomógł mu się wycierać, ale ten nawet nie próbował! Od razu zaczął się wydzierać, komponując wraz ze Sverre'em nie tylko wianuszek, ale całą girlandę przekleństw. I po co takiemu narwańcowi kawa, po co kofeina, jak bez tego jest wystarczająco pobudzony!? Wymiana zdań potrwała zaledwie chwilkę i osiągnęła apogeum, gdy obcy rzucił w badacza pustym już kubkiem. Przegiął, przegiął koneser kawy w rzyć tyfusem trącany! Schletzlerowi puściły nerwy, momentalnie rzucił się na gościa z pięściami, z dziką, sadystyczną rozkoszą dając upust całej frustracji, goryczy, strachowi i reszcie emocjonalnego szamba. Raz trafił, ale drugi cios mężczyźnie udało się sparować, odpychając ramię Sverre'a na bok. Co dziwne, badacz i tak poczuł, że w coś uderza... a raczej w kogoś. Trzepnął knykciami w okolice skroni przypadkową osobę, która akurat niewinnie przechodziła sobie obok.
Ziemio, pochłoń mnie – zdążył pomyśleć.
Birds flying high – you know how I feel
Sun in the sky – you know how I feel
Sun in the sky – you know how I feel
Tego dnia Sverre utwierdził się w przekonaniu, że poniedziałek to dzień przeklęty przez lewe jajco szatana. Piątek trzynastego przy tym to pikuś! Parę godzin temu prawie zostały zdemaskowane jego powiązania z Insomnium, a przed tragedią uchronił go kolega z pracy. Jasne, był wdzięczny, ale i tak nie mógł szczerze przyznać, że jego duma nie ucierpiała. Na domiar złego, świadkiem całej farsy była wcale–nie–prostytutka, która pojawiła się w Instytucie Badawczym znikąd i wylała sobie na dekolt (i na najbliższe otoczenie) butelkę szampana. Później Sverre także się nie nudził, bo jakiś cudem – chyba przez szok – zgodził się pojechać do domu pana badacza, prawie się z nim pobił, myślał, że zostanie zamordowany, a na zgodę dostał narkotyk domowej roboty i o mały włos nie wrócił do domu taksówką.
It's a new dawn, it's a new day, it's a new life for me – and I'm feeling good!
Nie! Dość, starczy! Jeszcze raz posłucha tej piosenki i będą go z kaftanem bezpieczeństwa po mieście ganiać. Naprawdę musiało być źle, skoro jedna z ulubionych piosenek działała mu na nerwy. Z drugiej strony miał cichą nadzieję, że wyczerpał limit pecha na najbliższy rok, a może dłużej. Przydałby mu się urlop. Tak, za parę minut będzie w Instytucie. Złoży wniosek, wróci do domu, odeśpi stres, a potem poważnie zastanowi się, czy powinien pracować na takim stanowisku.
Z drugiej strony bał się mieszać i zwracać na siebie uwagę. Skoro do tej pory nikt go nie złapał, to może rozeszło się po kościach? Ech, naprawdę winny jest koledze coś odlotowego. O proszę. Kilka pozytywnych myśli i już zaczynało się lepiej układać. Zrównał się z jedną z głównych uliczek akurat w takim momencie, że nie musiał długo czekać na zmianę świateł. Jak on lubił ten ryneczek: oryginalne budynki, czystość, dobra organizacja i smakowite zapachy płynące z niezliczonych restauracji i kawiarni. Wmieszał się w tłum przechodniów, na moment spuszczając wzrok i sprawnie owijając słuchawki wokół telefonu. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by w porę nie wyminął idącego z naprzeciwka mężczyzny z kawą. Syknął i rzucił sążną kurwą w stronę nieznajomego, jednocześnie starając się otrzepać z dłoni i telefonu gorący napój, który chlusnął radośnie z papierowego kubka wprost na niego. Niech piekło pochłonie rynek wraz z jego kawiarniami! Jeszcze zrozumiałby, gdyby sprawca przyjął wypadek na klatę i pomógł mu się wycierać, ale ten nawet nie próbował! Od razu zaczął się wydzierać, komponując wraz ze Sverre'em nie tylko wianuszek, ale całą girlandę przekleństw. I po co takiemu narwańcowi kawa, po co kofeina, jak bez tego jest wystarczająco pobudzony!? Wymiana zdań potrwała zaledwie chwilkę i osiągnęła apogeum, gdy obcy rzucił w badacza pustym już kubkiem. Przegiął, przegiął koneser kawy w rzyć tyfusem trącany! Schletzlerowi puściły nerwy, momentalnie rzucił się na gościa z pięściami, z dziką, sadystyczną rozkoszą dając upust całej frustracji, goryczy, strachowi i reszcie emocjonalnego szamba. Raz trafił, ale drugi cios mężczyźnie udało się sparować, odpychając ramię Sverre'a na bok. Co dziwne, badacz i tak poczuł, że w coś uderza... a raczej w kogoś. Trzepnął knykciami w okolice skroni przypadkową osobę, która akurat niewinnie przechodziła sobie obok.
Ziemio, pochłoń mnie – zdążył pomyśleć.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Pon 04 Sty 2016, 20:43
Oberwałam w skroń. Więcej — oberwałam idąc ulicą.
Cios spadł nagle. Mógłby być spokojnie przyrównany do ów sławnego gromu z jasnego nieba. Nawet jeśli niebo oddzielał solidny mur zbudowany ze stratusów, Veer istotnie poczuła, jakby szlag w nią trafił, jednak niecelnie. Pocisk pozyskał miano tym gorszego, że nie był poprzedzony żadnym logicznym motywem. Wszak, dlaczego ktokolwiek miałby na nią napadać z pięściami w tłumie ludzi, przy dość ruchliwej ulicy, otoczonej zewsząd witrynami sklepowymi, zza których uśmiechami błyskały nowiny obecnego świata? Otóż to — nikt o zdrowych zmysłach. Po raz kolejny niesamowitość freudowska wyszczerzyła do niej swoją gębę.
Do tych miejsc nogi niosły ją bez ingerencji jakiejkolwiek, samotnej myśli. Nie potrafiła znaleźć ani jednego, najdrobniejszego powodu, dla którego wyruszyła na miasto. Możliwe, że swoją rękę miała w tym wewnętrzna, wynikająca z człowieczeństwa, potrzeba obecności. Zapewne nie chciała jej zaspokoić poprzez wszechobecny ścisk, który stanowił jedyną gwarancję oferowaną przez spory ruch uliczny, który zazwyczaj towarzyszył godzinom szczytu, jednakże odruchy mają to do siebie, że ciężko poddać je kontroli; Wstawanie o świcie potrafiło być męczące. Stanowiło swoistą złośliwość, którą organizm, niemalże z niewinnym uśmiechem, uznawał za całkowicie naturalną kolej rzeczy. Każde witanie dnia wraz ze słońcem, leniwie wspinającym się na nieboskłon, uchodzące do miana codziennego rytuału, spędzanego z kubkiem wypełnionym mocną kawą, z papierosem dzierżonym w dłoni, zapisywało się na kartach życia znajomym pismem. Czy to znowu ty, Freudzie?
Gdyby została w domowym zaciszu, zapewne nie zataczałaby się obecnie, widząc przed oczami jedynie ciemne plamy. Odepchnięta ciosem, przyłożyła dłoń w miejsce, w którym zapowiedź porządnego siniaka jawiła się jak ektoplazma na ścianie. Za niewątpliwy plus mógł uchodzić fakt, że przynajmniej oberwała porządnie — hańbą na jej honorze nie kładł się fakt, że sprał ją ktoś słaby. Niemniej, nawet ta łaska od losu nie ukoiła nerwów, które w cholerycznym umyśle siały spustoszenie. Odzyskawszy wątpliwą równowagę, zacisnęła dłoń w pięść i z rozmachu uderzyła napastnika w żuchwę — o dziwo, nie chybiając. Z satysfakcją malującą się gdzieś w odmętach umysłu, ze śliwą przy oku, spojrzała na mężczyznę, podziwiając swoje dzieło i w oddali, głęboko w mentalności, łkając cicho nad dłonią bolącą po zetknięciu z kością.
Cios spadł nagle. Mógłby być spokojnie przyrównany do ów sławnego gromu z jasnego nieba. Nawet jeśli niebo oddzielał solidny mur zbudowany ze stratusów, Veer istotnie poczuła, jakby szlag w nią trafił, jednak niecelnie. Pocisk pozyskał miano tym gorszego, że nie był poprzedzony żadnym logicznym motywem. Wszak, dlaczego ktokolwiek miałby na nią napadać z pięściami w tłumie ludzi, przy dość ruchliwej ulicy, otoczonej zewsząd witrynami sklepowymi, zza których uśmiechami błyskały nowiny obecnego świata? Otóż to — nikt o zdrowych zmysłach. Po raz kolejny niesamowitość freudowska wyszczerzyła do niej swoją gębę.
Do tych miejsc nogi niosły ją bez ingerencji jakiejkolwiek, samotnej myśli. Nie potrafiła znaleźć ani jednego, najdrobniejszego powodu, dla którego wyruszyła na miasto. Możliwe, że swoją rękę miała w tym wewnętrzna, wynikająca z człowieczeństwa, potrzeba obecności. Zapewne nie chciała jej zaspokoić poprzez wszechobecny ścisk, który stanowił jedyną gwarancję oferowaną przez spory ruch uliczny, który zazwyczaj towarzyszył godzinom szczytu, jednakże odruchy mają to do siebie, że ciężko poddać je kontroli; Wstawanie o świcie potrafiło być męczące. Stanowiło swoistą złośliwość, którą organizm, niemalże z niewinnym uśmiechem, uznawał za całkowicie naturalną kolej rzeczy. Każde witanie dnia wraz ze słońcem, leniwie wspinającym się na nieboskłon, uchodzące do miana codziennego rytuału, spędzanego z kubkiem wypełnionym mocną kawą, z papierosem dzierżonym w dłoni, zapisywało się na kartach życia znajomym pismem. Czy to znowu ty, Freudzie?
Gdyby została w domowym zaciszu, zapewne nie zataczałaby się obecnie, widząc przed oczami jedynie ciemne plamy. Odepchnięta ciosem, przyłożyła dłoń w miejsce, w którym zapowiedź porządnego siniaka jawiła się jak ektoplazma na ścianie. Za niewątpliwy plus mógł uchodzić fakt, że przynajmniej oberwała porządnie — hańbą na jej honorze nie kładł się fakt, że sprał ją ktoś słaby. Niemniej, nawet ta łaska od losu nie ukoiła nerwów, które w cholerycznym umyśle siały spustoszenie. Odzyskawszy wątpliwą równowagę, zacisnęła dłoń w pięść i z rozmachu uderzyła napastnika w żuchwę — o dziwo, nie chybiając. Z satysfakcją malującą się gdzieś w odmętach umysłu, ze śliwą przy oku, spojrzała na mężczyznę, podziwiając swoje dzieło i w oddali, głęboko w mentalności, łkając cicho nad dłonią bolącą po zetknięciu z kością.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Pon 04 Sty 2016, 21:16
Dobra, dobra! Już odeszła mu chęć na mszczenie się i wyładowywanie! Wystarczy, teraz wolałby przenieść na bezludną wyspę. Płonne marzenia...
Zapomniał o panu z kawą i chciał przeprosić przypadkową ofiarę, ale nie zdążył. Szlag, co ona!? Mistrzyni karate? Sverre'a ciut zamroczyło, oparł się o coś biodrem, ale szybko otrzeźwiał, bo za plecami zawył mu klakson. Najwyraźniej zatoczył się na maskę samochodu, który chciał skręcić i czekał, aż idioci przestaną się naparzać. Prowodyr całej sytuacji już zdążył czmychnąć na drugą stronę, a teraz tylko się gapił... zresztą jak pozostali przechodnie, którzy akurat mieli pecha znaleźć się tu akurat teraz.
Sverre przyłożył dłoń do twarzy i powlókł się na bok.
– Ej, przepra... – urwał, bo coś boleśnie chrupnęło mu w szczęce. O? Dobrze, to tylko chwilowy ból... podejrzane. Znów spróbował otworzyć usta, ale nic się nie stało, jeśli nie liczyć typowego ćmienia od ciosu.
– Przepraszam – znowu zwrócił się do kobiety. – To on ciebie mną uderzył. – Machnął w bliżej nieokreśloną stronę, potem powrócił do rozmasowywania szczęki.
Zapomniał o panu z kawą i chciał przeprosić przypadkową ofiarę, ale nie zdążył. Szlag, co ona!? Mistrzyni karate? Sverre'a ciut zamroczyło, oparł się o coś biodrem, ale szybko otrzeźwiał, bo za plecami zawył mu klakson. Najwyraźniej zatoczył się na maskę samochodu, który chciał skręcić i czekał, aż idioci przestaną się naparzać. Prowodyr całej sytuacji już zdążył czmychnąć na drugą stronę, a teraz tylko się gapił... zresztą jak pozostali przechodnie, którzy akurat mieli pecha znaleźć się tu akurat teraz.
Sverre przyłożył dłoń do twarzy i powlókł się na bok.
– Ej, przepra... – urwał, bo coś boleśnie chrupnęło mu w szczęce. O? Dobrze, to tylko chwilowy ból... podejrzane. Znów spróbował otworzyć usta, ale nic się nie stało, jeśli nie liczyć typowego ćmienia od ciosu.
– Przepraszam – znowu zwrócił się do kobiety. – To on ciebie mną uderzył. – Machnął w bliżej nieokreśloną stronę, potem powrócił do rozmasowywania szczęki.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Pon 04 Sty 2016, 22:04
— Przepraszasz?... — zaczęła zirytowanym, wprost przesączonym jadem głosem. Dosłownie w połowie słowa przerwał jej ból promieniujący ze skroni, niosący ze sobą przeciągły pisk dosłyszalny w umyśle. — Czy przypadkiem w tej kulturze bicie kobiet nie jest niewskazane? Cholera, pomińmy wszelkie podziały. Czy rzucanie się z pięściami na obcych ludzi nie jest niewskazane? — spytała retorycznie, obrzucając go ciężarem pogardliwego spojrzenia. Powoli, niepewnym ruchem, opuściła dłoń ze skroni, z lekką niepewnością patrząc nań, niby szukając posoki. Na ogół od zwykłego trzepnięcia krew nie puszczała, jednakże ów nuta niepokoju była wpisana w człowieka, a strach przed zobaczeniem tej zahaczał o obawy całkowicie naturalne.
Zainteresowanie kobiety szerokim łukiem minęło się z przyczyną bójki, którą stanowił pewien mężczyzna, który zdążył już się usunąć z pola awantury. Rozwścieczony wzrok zionący z błękitnych tęczówek zogniskowała w sprawcy przeraźliwego, nieco przytłaczającego bólu w skroni, który zatrważał swoją siłą, chociaż jego zniknięcie było kwestią czasu. — Upuściłam fajkę — dodała głosem, w którym pobrzmiewała nuta rozżalenia schowana za fasadą nieskrępowanej złości. Grymas wymalowany na twarzy ścinał białko, a sama Veer spoglądała na winowajcę tak, jakby ciężko uraził Świętego Dawkinsa. Sprawiała wrażenie, jakby coś jej się cisnęło na usta, jednak ostatecznie zabrakło jej konceptu, aby wyrazić swoje myśli.
Wzięła parę głębokich wdechów, łudząc się, że powietrze przesiąknięte spalinami załagodzi uporczywy ból roznoszący się po całej czaszce. Zamrugała parokrotnie — niby starając się odzyskać właściwą percepcję.
Zainteresowanie kobiety szerokim łukiem minęło się z przyczyną bójki, którą stanowił pewien mężczyzna, który zdążył już się usunąć z pola awantury. Rozwścieczony wzrok zionący z błękitnych tęczówek zogniskowała w sprawcy przeraźliwego, nieco przytłaczającego bólu w skroni, który zatrważał swoją siłą, chociaż jego zniknięcie było kwestią czasu. — Upuściłam fajkę — dodała głosem, w którym pobrzmiewała nuta rozżalenia schowana za fasadą nieskrępowanej złości. Grymas wymalowany na twarzy ścinał białko, a sama Veer spoglądała na winowajcę tak, jakby ciężko uraził Świętego Dawkinsa. Sprawiała wrażenie, jakby coś jej się cisnęło na usta, jednak ostatecznie zabrakło jej konceptu, aby wyrazić swoje myśli.
Wzięła parę głębokich wdechów, łudząc się, że powietrze przesiąknięte spalinami załagodzi uporczywy ból roznoszący się po całej czaszce. Zamrugała parokrotnie — niby starając się odzyskać właściwą percepcję.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Pon 04 Sty 2016, 22:29
– Pieprzyć! – Otóż to! Phi! Kto by o tym myślał? Na co dzień Sverre nie był oazą spokoju, ale żeby opisać co działo się dziś, to po prostu brakuje słów. – Tamten palant rzucił we mnie kawą, czy to jest wskazane? – Teraz sam syknął złośliwie, znowu machając gdzieś na drugą stronę ulicy. Gapie powoli zaczynali się rozchodzić, samego kawosza też gdzieś wcięło, ale wilgotne, brązowawe ślady na telefonie, dłoniach, mankietach koszuli i płaszcza mówiły same za siebie. Cmoknął zniecierpliwiony i szybko pokręcił głową. – Nie chciałem ci nic robić. – Chciał nerwowo przeczesać włosy palcami, ale ostatecznie się powstrzymał w połowie ruchu, uświadamiając sobie, że klei się od cukru. Kurrryyywaszszszlagwdupę. Odetchnął, tym razem sięgając do kieszeni. Wygrzebał paczkę fajek i wyciągnął w stronę kobiety, udając, że stara się trzymać jak najdalej od niej. Bał się, a jakże! Nie, nie, teraz nie da się zaskoczyć.
– Proszę... Tylko mnie nie bij. – Nagle cofnął dłoń. – Albo może lepiej nie. Źle się czujesz? Będziesz mdleć? – Oberwała w głowę, lepiej uważać. Troska? Raczej nie, pytał z praktycznych względów, jeszcze brakowało, by przyczynił się do czyjejś śmierci. To niby nie jego wina, ale i tak czuł się co najmniej niezręcznie. Dobra, tak naprawdę czuł się chujowo, ale ten stan osiągnął już jakiś czas temu, teraz zabrakło skali. Prawie jak na słupku rtęci termometru gdzieś na zadupiu Rosji.
– Proszę... Tylko mnie nie bij. – Nagle cofnął dłoń. – Albo może lepiej nie. Źle się czujesz? Będziesz mdleć? – Oberwała w głowę, lepiej uważać. Troska? Raczej nie, pytał z praktycznych względów, jeszcze brakowało, by przyczynił się do czyjejś śmierci. To niby nie jego wina, ale i tak czuł się co najmniej niezręcznie. Dobra, tak naprawdę czuł się chujowo, ale ten stan osiągnął już jakiś czas temu, teraz zabrakło skali. Prawie jak na słupku rtęci termometru gdzieś na zadupiu Rosji.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Sro 06 Sty 2016, 19:59
— Biedactwo! Wylał na ciebie kawę, więc zdzieliłeś mnie w twarz! Teraz rozumiem twoje motywy, rozgrzeszam — sarknęła podniesionym głosem. W codziennym życiu, jej postawa daleka była od stoickiej. Osobie uważającej za jedyną słuszną metodę perswazji przemoc tudzież wrzaski, obrywanie na ulicy w głowę nie pomagało w dążeniu do wewnętrznego spokoju. Choleryczna osobowość poczuła się wzburzona niczym przysłowiowy byk czerwoną płachtą, a sama Veer schowała w kieszeń wszelkie zalążki altruistycznych, pokojowych zamiarów; Niemalże z politowaniem spojrzała na plamy spowodowane gorącą, kofeinową cieczą — jej siniak zapewne przybierze podobne barwy. Może nawet współgrające ze sobą! — Nie chciałeś? Jakie to słodkie. — Wywróciła oczami w teatralnym geście, unosząc lekko podbródek. Bezapelacyjnie, ból ustąpił miejsca na scenie czystej, bezpardonowej wściekłości.
Sięgnęła po papierosa szybciej, niż ten zdołał cofnąć paczkę z obawy o jej naruszone zdrowie. Zbyła jego słowa ruchem ramion, aby sięgnąć po zapalniczkę i po paru próbach, które uwolniły jedynie iskry, odpalić ją.
— Pytasz z ciekawości czy z powinności? W grzeczność nie celuję — masz z nią zapewne mniej wspólnego niż ja. — Uniosła kącik ust, zaciągając się dymem.
Sięgnęła po papierosa szybciej, niż ten zdołał cofnąć paczkę z obawy o jej naruszone zdrowie. Zbyła jego słowa ruchem ramion, aby sięgnąć po zapalniczkę i po paru próbach, które uwolniły jedynie iskry, odpalić ją.
— Pytasz z ciekawości czy z powinności? W grzeczność nie celuję — masz z nią zapewne mniej wspólnego niż ja. — Uniosła kącik ust, zaciągając się dymem.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Sro 06 Sty 2016, 23:03
Dobra, tę fajkę niech bierze, żeby nie było, że agresywny i skąpy, ale... Wcisnął paczkę do kieszeni, splótł palce obydwu dłoni i zacisnął, jakby miał zamiar udusić dziewczynę za te jej złośliwości, potem mruknął, wziął oddech... Spokojnie, spokojnie, jeszcze na zawał zejdzie, a tego nie miał w planach. Poza tym, niech sobie dziewczę myśli co chce, nie? Specjalnie jej przyjebał, spoko, nie on pierwszy bije kobiety. Zresztą, one podobno lubią brutalów, nie?
– Oddałaś mi? Tak. Jesteśmy kwita. – Dla podkreślenia efektu potarł dłonią szczękę, szybko jednak przestał. Bolało, kurwa. Trzeba jednak było jechać tą taksówką...
Co dziwne, odrobinę się uspokoił. Chyba zaczynało go dopadać zmęczenie i przy okazji dół. Lubił kolorowe życie, ale nie takie, które było, kurwa, czarne. Sam wyłuskał jednego papierosa i podpalił go swoją ulubioną benzynową zapalniczką.
– Wszystko naraz. – Uśmiechnął się pod nosem. Wiadomo, co mu przyszło na myśl. – No tak, grzeczny rzadko jestem... ale wiesz, potem na zgodę proponuję papierosa... – Znowu się zaciągnął. – A gdy ktoś się poczęstuje, to atmosfera od razu staje się luźniejsza i idziemy na herbatę... – Kiwnął głową w stronę najbliższej kafejki. To nie przejdzie, prawda? – I nigdy na kawę, a dziś w szczególności.
– Oddałaś mi? Tak. Jesteśmy kwita. – Dla podkreślenia efektu potarł dłonią szczękę, szybko jednak przestał. Bolało, kurwa. Trzeba jednak było jechać tą taksówką...
Co dziwne, odrobinę się uspokoił. Chyba zaczynało go dopadać zmęczenie i przy okazji dół. Lubił kolorowe życie, ale nie takie, które było, kurwa, czarne. Sam wyłuskał jednego papierosa i podpalił go swoją ulubioną benzynową zapalniczką.
– Wszystko naraz. – Uśmiechnął się pod nosem. Wiadomo, co mu przyszło na myśl. – No tak, grzeczny rzadko jestem... ale wiesz, potem na zgodę proponuję papierosa... – Znowu się zaciągnął. – A gdy ktoś się poczęstuje, to atmosfera od razu staje się luźniejsza i idziemy na herbatę... – Kiwnął głową w stronę najbliższej kafejki. To nie przejdzie, prawda? – I nigdy na kawę, a dziś w szczególności.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Sob 09 Sty 2016, 17:40
W zamian za swoje drobne uszczypliwości, obdarzyła go słodyczą uśmiechu, który w swojej fałszywości nie mógł się równać niczemu, co znane człowiekowi. Skrzętnie ukrywał czysty jad, maskując go naturalnym grymasem wieczystej aprobaty. Wzięła głęboki wdech, chłodem zimowego powietrza lecząc zszargane nerwy. Istotnie, życiodajny tlen, zimno bijące z otoczenia, przenikliwy mróz moszczący się na dnie płuc, stanowiły istną kołysankę dla pobudzonej, niemalże trawiącej złości; Jakże istotny szkopuł nie tkwił w tym, że została zdzielona w głowę, chociaż mogło to stanowić zasadniczy powód. Chodziło o coś ważniejszego — o odgórnie ustaloną hierarchię, wobec której Veer pozwalała sobie na traktowanie ludzi jak istot z dolnej części proletariatu. Uchodziło za niewybaczalne, dopuszczenie do czegoś tak karygodnego. Nie oczekiwała oklasków, ukłonów i czerwonego dywanu, z euforią i niekrytą satysfakcją powitałaby zbawienny spokój, jednak i ten został niespodziewanie odebrany. Siniaka goszczącego na czole nie była gotowa przyjąć równie entuzjastycznie.
— Oddałam — odparła, przyglądając się jego twarzy, niby odnajdując nowy, wcześniej niedostrzegalny szczegół. Postanowiła podziwiać swe dzieło wymalowane na szczęce mężczyzny, mogło to osłodzić późniejsze zapoznanie się z własną śliwą. Z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że jednak do słabej jest jej daleko — dzieło będzie przechodzić przez wszystkie barwy tęczy, nim zniknie z twarzy obdarowanego ciosem.
Leniwie zaciągając się dymem, obserwowała popiół opadający na chodnik z papierosa, ozdabiając go szarymi smugami, które niebawem staną się zupełnie niewidoczne dla ludzkiego oka. Przetarła butem, rozmazując ślady, które zostawiała po sobie większość uzależnionych.
— Jestem zmuszona się zgodzić, papieros skutecznie rozładowuje atmosferę. Gdyby nie nikotyna, mógłbyś oberwać ponownie, tym razem w drugi policzek. Cenię sobie symetrię. — Uwieńczyła swoje słowa lekkim uniesieniem kącika ust. — Przejdzie. Muszę jakoś pozwolić ci zadośćuczynić — odparła, rzucając niedopałek na beton, gasząc żar podeszwą buta.
— Oddałam — odparła, przyglądając się jego twarzy, niby odnajdując nowy, wcześniej niedostrzegalny szczegół. Postanowiła podziwiać swe dzieło wymalowane na szczęce mężczyzny, mogło to osłodzić późniejsze zapoznanie się z własną śliwą. Z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że jednak do słabej jest jej daleko — dzieło będzie przechodzić przez wszystkie barwy tęczy, nim zniknie z twarzy obdarowanego ciosem.
Leniwie zaciągając się dymem, obserwowała popiół opadający na chodnik z papierosa, ozdabiając go szarymi smugami, które niebawem staną się zupełnie niewidoczne dla ludzkiego oka. Przetarła butem, rozmazując ślady, które zostawiała po sobie większość uzależnionych.
— Jestem zmuszona się zgodzić, papieros skutecznie rozładowuje atmosferę. Gdyby nie nikotyna, mógłbyś oberwać ponownie, tym razem w drugi policzek. Cenię sobie symetrię. — Uwieńczyła swoje słowa lekkim uniesieniem kącika ust. — Przejdzie. Muszę jakoś pozwolić ci zadośćuczynić — odparła, rzucając niedopałek na beton, gasząc żar podeszwą buta.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Nie 10 Sty 2016, 20:23
Uświadomił sobie, że właściwie nie miał ochoty tu być. Łóżko, tak, wolałby iść spać. Z drugiej strony wiedział, że to da złudne poczucie bezpieczeństwa, ale żadnego problemu nie rozwiąże i humoru nie poprawi.
– Tym razem by to się nie udało. – Zaśmiał się i pokręcił głową. Miał praktykę w bójkach, a teraz dodatkowo był przygotowany, bo wiedział, że tę dziewczynę na to stać. – Ale nie próbuj, bo jeszcze oddam i będę musiał stawiać ci obiad... albo ty mi, jeśli byłabyś szybsza. – Intuicyjnie ocenił odległość między nimi. Nie, okej, jest dobrze, stali na tyle daleko, by nie sięgnąć się ewentualnym ciosem z zaskoczenia.
– Tam? – Wskazał w bok. Najbliższe miejsce, które mógł posądzić o serwowanie herbaty znajdowało się parę kroków od nich, dosłownie dwa sklepy dalej, dlatego jeszcze się nie ruszał, spokojnie kończąc palić. – Czy masz jakieś specjalnie życzenie co do miejsca? – Ton jego głosu sugerował, że nie chce włóczyć się po mieście, bo istotnie właśnie taka była prawda. Z drugiej strony brał pod uwagę, że dziewczyna z czystej złośliwości może wybrać najdroższą restaurację w mieście.
– Tym razem by to się nie udało. – Zaśmiał się i pokręcił głową. Miał praktykę w bójkach, a teraz dodatkowo był przygotowany, bo wiedział, że tę dziewczynę na to stać. – Ale nie próbuj, bo jeszcze oddam i będę musiał stawiać ci obiad... albo ty mi, jeśli byłabyś szybsza. – Intuicyjnie ocenił odległość między nimi. Nie, okej, jest dobrze, stali na tyle daleko, by nie sięgnąć się ewentualnym ciosem z zaskoczenia.
– Tam? – Wskazał w bok. Najbliższe miejsce, które mógł posądzić o serwowanie herbaty znajdowało się parę kroków od nich, dosłownie dwa sklepy dalej, dlatego jeszcze się nie ruszał, spokojnie kończąc palić. – Czy masz jakieś specjalnie życzenie co do miejsca? – Ton jego głosu sugerował, że nie chce włóczyć się po mieście, bo istotnie właśnie taka była prawda. Z drugiej strony brał pod uwagę, że dziewczyna z czystej złośliwości może wybrać najdroższą restaurację w mieście.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Pon 18 Sty 2016, 13:15
Uświadomiła sobie, że istnieje wiele miejsc, w których wolałaby przebywać, zamiast otaczać się wszechobecnym gwarem, wyblakłymi spojrzeniami przechodniów, chmurami sunącymi leniwie po niebie — niby zbyt zmęczonymi codzienną tułaczką nad pozornie bezsennym miastem. Ta bolesna świadomość potrafiła być istnym cierniem w sercu, ale przemijający czas, który naliczał lata wraz z nadejściem kolejnej zimy, wyrywał z sennych marzeń, wpierał nieodwracalność przemijających chwil. W zgodzie z tą myślą, bezpowrotnie pożegnała się z ułudnym pięknem odludnych miejsc na łonie natury, ze starymi kamienicami, bardziej przypominającymi dzieło sztuki wzięte spod rąk artysty, aniżeli zwykłe miejsce zamieszkania; Wciąż szukała maklera, którego bogactwo pozwoli jej opuścić szarą kostkę brukową Luksemburgu.
— Wyglądasz na osobę bardzo pewną swego. — Przekrzywiła głowę, lustrując go krytycznym wzrokiem. Nie znała się na bójkach, nie potrafiła w szczerości z samą sobą uznać się za człowieka dobrego w tym kunszcie. Była biegła w dedukcji, co rodziło myśli z gatunku "Skoro mnie bolało, gdy tutaj dostałam, to kogoś też powinno zaboleć" — bez żadnych wyższych filozofii, bez krztyny zainteresowania tematem, jej agresja znacznie częściej przyjmowała formę słowną. — To dość optymistycznie sądzić, że każdy, kto ci spuści wpierdol, będzie chciał cię nakarmić zaraz potem. Nie mam we krwi tyle pierwiastka dżentelmena, co ty.
Omiotła wzrokiem miejsce, na które wskazał. Nie zaszczyciła go myślą, nie wykazała zainteresowania, nieme przyzwolenie okazało lekkim skinięciem głową. — Tam. Nie jestem szczególnie wybredna i nie lubię spacerować — odparła, wzruszając ramionami. Zapewne rozmyślałaby opcję wykazania się czystą złośliwością, wybrania miejsca najbardziej oddalonego, aby wysilić swojego oprawcę. Myślała jednak przede wszystkim o swoim interesie, którego horyzonty nie sięgały włóczenia się po całym padole ziemskim w celu dostania się do jednej kawiarni.
— Wyglądasz na osobę bardzo pewną swego. — Przekrzywiła głowę, lustrując go krytycznym wzrokiem. Nie znała się na bójkach, nie potrafiła w szczerości z samą sobą uznać się za człowieka dobrego w tym kunszcie. Była biegła w dedukcji, co rodziło myśli z gatunku "Skoro mnie bolało, gdy tutaj dostałam, to kogoś też powinno zaboleć" — bez żadnych wyższych filozofii, bez krztyny zainteresowania tematem, jej agresja znacznie częściej przyjmowała formę słowną. — To dość optymistycznie sądzić, że każdy, kto ci spuści wpierdol, będzie chciał cię nakarmić zaraz potem. Nie mam we krwi tyle pierwiastka dżentelmena, co ty.
Omiotła wzrokiem miejsce, na które wskazał. Nie zaszczyciła go myślą, nie wykazała zainteresowania, nieme przyzwolenie okazało lekkim skinięciem głową. — Tam. Nie jestem szczególnie wybredna i nie lubię spacerować — odparła, wzruszając ramionami. Zapewne rozmyślałaby opcję wykazania się czystą złośliwością, wybrania miejsca najbardziej oddalonego, aby wysilić swojego oprawcę. Myślała jednak przede wszystkim o swoim interesie, którego horyzonty nie sięgały włóczenia się po całym padole ziemskim w celu dostania się do jednej kawiarni.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Pią 22 Sty 2016, 19:42
Skinął głową i wolno, krok za krokiem ruszył w stronę kawiarni. Potrzebował jeszcze chwili na dopalenie papierosa.
– Dżentelmena! – Zaśmiał się i pokręcił głową. Ach, trafił na jakże pocieszną istotkę. – Jeśli miałbym okazję wepchnąć cię pod pociąg, ratując tym własne życie, zrobiłbym to bez wahania! Ale opowiedziałbym łzawą historię, jak to mnie ocaliłaś. Byłabyś bohaterem, a ja nie wyszedłbym na drania bez serca. Ot, tyle we mnie dżentelmena. – By zaakcentować ostatnie zdanie, zgasił niedopałek o popielniczkę najbliższego kosza na śmieci, po czym doskoczył do drzwi kawiarni, do której zamierzali się udać.
– Proszę. – Otworzył je przed nieznajomą i uśmiechnął się ze zmęczeniem. Coś czuł, że dziś szczęście opuściło go na tyle, że sam wpadłby pod wspomniany pociąg, nawet jeśli nie byłoby żadnych torów w promieniu kilometra.
– Dżentelmena! – Zaśmiał się i pokręcił głową. Ach, trafił na jakże pocieszną istotkę. – Jeśli miałbym okazję wepchnąć cię pod pociąg, ratując tym własne życie, zrobiłbym to bez wahania! Ale opowiedziałbym łzawą historię, jak to mnie ocaliłaś. Byłabyś bohaterem, a ja nie wyszedłbym na drania bez serca. Ot, tyle we mnie dżentelmena. – By zaakcentować ostatnie zdanie, zgasił niedopałek o popielniczkę najbliższego kosza na śmieci, po czym doskoczył do drzwi kawiarni, do której zamierzali się udać.
– Proszę. – Otworzył je przed nieznajomą i uśmiechnął się ze zmęczeniem. Coś czuł, że dziś szczęście opuściło go na tyle, że sam wpadłby pod wspomniany pociąg, nawet jeśli nie byłoby żadnych torów w promieniu kilometra.
- VeerDewastator
- Liczba postów : 95
Re: Aleja kota Bonifacego
Nie 24 Sty 2016, 20:17
— Choćbyś nie wiem, jak się starał, nie dałabym wrzucić się pod pociąg — zaczęła — ale nie martw się, twoje próby byłyby sekretem. Opowiedziałabym, że mnie uratowałeś. Cóż za ironia, że byłoby odwrotnie! — Uśmiechnęła się szyderczo, ukrywając kpinę pod pozorną naturalnością grymasu, owiewając ją nutą słodyczy. Nie nagliła go, nie okazywała zniecierpliwienia, gdyż ono nie tliło się w niej — spokojnie poczekała, aby mężczyzna skończył palić. Spojrzenie bladych tęczówek często zatrzymywało się na sinych kłykciach, które swoją barwę zawdzięczały mieszance zimna i przemocy, do której niedawno się dopuściła z czystą rozkoszą. Ich barwa kwitła w oczach, niemalże równie pięknie, co ta rozlewająca się na żuchwie towarzysza. Pozwoliła sobie na odrobinę dumy wobec dokonanego dzieła.
Weszła do kawiarni, nie zaszczycając wystroju płochliwą uwagą. Omiotła pomieszczenie obojętnym wzrokiem, nie skupiając na niczym spojrzenia, zgrabnie przechodząc od ściany do ściany, jednak z naturalną obojętnością malującą się na twarzy. Skierowała się do pierwszego stolika, który znalazł się w zasięgu, aby lekkim skinięciem głowy wskazać miejsce mężczyźnie.
— To bardzo ładna metoda na odkupienie win.
Weszła do kawiarni, nie zaszczycając wystroju płochliwą uwagą. Omiotła pomieszczenie obojętnym wzrokiem, nie skupiając na niczym spojrzenia, zgrabnie przechodząc od ściany do ściany, jednak z naturalną obojętnością malującą się na twarzy. Skierowała się do pierwszego stolika, który znalazł się w zasięgu, aby lekkim skinięciem głowy wskazać miejsce mężczyźnie.
— To bardzo ładna metoda na odkupienie win.
- Szara EminencjaBadacz
- Liczba postów : 51
Re: Aleja kota Bonifacego
Pią 29 Sty 2016, 23:12
Uśmiechnął się krzywo. Tak właśnie myślał, scenariusz, jaki powiedziała dziewczyna był bardzo prawdopodobny. Miał tylko małe wątpliwości co do tego, że uczyniłaby z niego bohatera i rzeczywiście dotrzymała tajemnicy, ale to zostawił dla siebie.
Uśmiechnął się służbowo i szybko przeszedł do lady, prosząc, by do tego stolika, o tam, gdzie siedzi ta pani, przyniesiono taką herbatę, jaką klientka sobie zażyczy. On płaci.
Położył banknot na blacie i wyszedł. W drodze nawet machnął dziewczynie na pożegnanie.
[ZT]
Uśmiechnął się służbowo i szybko przeszedł do lady, prosząc, by do tego stolika, o tam, gdzie siedzi ta pani, przyniesiono taką herbatę, jaką klientka sobie zażyczy. On płaci.
Położył banknot na blacie i wyszedł. W drodze nawet machnął dziewczynie na pożegnanie.
[ZT]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach